niedziela, 3 sierpnia 2014

001H Do kogo los uśmiechnął się tego lata

               Przyznaj, kochasz do miejsce. Każdy je kocha, w mniejszym lub większym stopniu.  Pamiętasz, jak pierwszy raz się tutaj znalazłeś – przestraszony nie wiedziałeś co robić, ogrom wszystkiego zdawał się cię przytłaczać. Z otwartymu z zachwytu ustami, przepłynąłeś jezioro i wciąż ich nie zamykając, wszedłeś do sali wejściowej. Stresowałeś się ceremonią przydziału, potem przez dobry miesiąc zadomowiałeś się w tym zamku.
                Potem poznałeś jego sekrety. Już w piątej klasie każdy z zakamarków tej szkoły był znajomy i swojski. Duchy przestały cię przerażać, kamienne gargulce powoli się zmiejszały, a jedzenie w wielkiej sali stało się zwyczajne. Kiedy już przywiązałeś się do tego miejsca, nagle nadszedł czas, by finalnie go opuścić. Zostawić w tyle zamek, który był świadkiem twoich wzlotów, upadków, rodzenia się nienawiści, przyjaźni i miłości.
                Każdy tak ma. Czas nie jest sługą, nowe pokolenia zajmują miejsce starych. Kiedyś ty otrzymałeś list z Hogwartu, teraz nadszedł moment na kogoś innego. Chcesz odkurzyć wspomnienia? Pozwól, że przedstawię ci tych, do których szczęście uśmiechnęło się tego lata.
                ***
                Mały, czarnowłosy chłopczyk przewrócił się na drugi bok. Wciąż smacznie chrapał na swoim wielki, wygodnym łóżku. Podejrzewam, że mógł mieć przyjemny sen, bo delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Za oknem rozciągał się wiejski krajobraz, oświetlony promieniami rannego, letniego słońca.
                Nagle drzwi do pokoju chłopca otworzyły się i stanęła w nich drobniutka kobieta o włosach podobnych do tych, należących do jej syna. Pani Potter liczyła już sobie pięćdziesiąt wiosen, jednak wyglądu i figury mogłaby pozazdrościć jej niejedna nastolatka. Miała niebieskie oczy, które zamykały się podczas śmiania i wokół których ostatnimi czasy pojawiało się coraz więcej zmarszczek. Wbrew pozorom, nie powodowały one, że kobieta wyglądała starzej, wręcz przeciwnie – dodawały jej uroku.
- James, wstań – powiedziała cichym, pełnej matczynej miłości głosem. Zbliżyła się do łóżka, uśmiechając się delikatnie. Zawsze rozczulał ją widok śpiącego syna, a musicie wiedzieć, że było to jej jedyne dziecko, o które starała się z mężem kilka lat.
- Mamooo... Jeszcze nie – jęknął zaspany, nakrywając głowę kołdą.
- Wstawaj, wstawaj. – Kobieta usiadła obok chłopca i uchyliła kołdrę. – Na dole coś na ciebie czeka.
- Nie, przecież obiecałaś, że nie będę musiał uczyć się w sobotę. – James usiadł na łóżku ze skrzywionym wyrazem twarzy. Od poniedziałku do piątku był męczony przez nauczycielkę, wynajętą przez rodziców. Uczyła go ona pisania, czytania, generalnie rzecz mówiąc, wszystkich podstaw, które będą mu potrzebne w przyszłości w Hogwarcie.
- Bo nie musisz. Jest tam coś lepszego.
- LIST?! Dawno przyszedł? Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłaś? – Rzucił pełne wyrzutu spojrzenie na matkę i wyskoczył w łóżka, w ogóle nie patrząc pod nogi. Zbiegł szybko ze schodów, w korytarzu o mało co nie wywinął orła i stanął zdyszany w kuchni.
- Tato, gdzie jest ten list?! – krzyknął głośno, rozglądając się gorączkowo.
- Jaki list? – mruknął z zaskoczeniem  mężyczyzna, wychylając głowę znad gazety.
- Mój list. List z Hogwartu! – Chłopak zaczął przeszukiwać gorączkowo kuchnie.
- Nie było żadnego listu, co ci przyszło do głowy... – Mężczyzna ponownie zakrył twarz gazetą, żeby ukryć atak śmiechu. Uwielbiał droczyć się z synem. Dobrze, że żony tutaj nie ma, dostał by bowiem pełne wyrzutu spojrzenie i wykład na temat wychowania dzieci, trwający godzinę. Dorea była nadopiekuńczą matką, jednak cóż mógł jej zrobić.
- Tato, nie drażnij się ze mną, to nie jest śmieszne! – wykrzyknął malec głośno i o mało co się nie rozpłakał. Charlus, obawiając się, że krzyk może przywołać małżonkę do kuchni, wyjął z gazety dużą kopertę i rzucił ją chłopcu:
- Łap synu!
                James uchwycił list końcami palców. O mały włos, a koperta by upadła, ale młody Potter miał refleks. Pośpiesznie wyjął zawartość i wciąć stojąc na środku kuchni, zaczął czytać list.
                Moment, na który czekał od dziecka, właśnie się spełniła.
                ***
                W wielki domu na Grimmauld Place 12 zazwyczaj panowała grobowa, niczym niezmącona cisza. Było to dziwne, zważywszy na to, że państwo Black mieli dwójkę dzieci, a one powinny być głośne i pochłaniające uwagę wszystkich domowników. W tym wypadku było jednak inaczej. Jedenastoletni już Syriusz, był osobą raczej zamkniętą w sobie. Wybuchowy, lecz raczej odizolowany chłopak, całe dnie spędzał w swoim pokoju, czytając książki o podróżowaniu, magicznych zwierzętach. Młodszy od niego o dwa lata Regulus był dzieckiem raczej spokojnym i w odróżnieniu od brata, bardzo związanym z rodziną, a w szczególności z matką.
                Wróćmy jednak do dnia, w którym ciszę przerwał euforyczny krzyk kobiety. Było to upalne, lipcowe popołudnie. Promienie słoneczne wpadały przez podłużne okna domu i oświetlały meble, uwidatniając osiadły na nich kurz. Syriusz jak zwykle siedział w swoim pokoju. Tym razem nie czytał żadnej książki, tylko po prostu leżał na łóżku z głową zwieszoną w dół i nogami opartymi o ścianę. Nawet nie drgnął, kiedy usłyszał krzyk matki. Nie zdziwił się też, kiedy kobieta bez pukania, co nie było w jej zwyczaju, ponieważ raczej była osobą chłodną, zdystansowaną i oficjalną w swoich kontaktach z innymi, nawet z własnymi dziećmi.
- Synu, zobacz co przyniosła sowa – powiedziała radośnie. Jej twarz rozjaśniły rumieńce, co było wręcz niespotykane. Syriusz spojrzał na matkę ze zdziwieniem, nie po to, żeby zobaczyć co przyniosła sowa, wiedział bowiem dobrze, że był to list z Hogwartu, ale dlatego, że jej zachowanie było inne niż zwykle.
- List z Hogwartu? Taaa... Fascynujące – mruknął i wrócił wzrokiem na sufit. Zaraz dostanie wykład, że tak jak reszta rodziny musi iść do Slytheriniu i inne takie pierdoły. Dla niego nie miało znaczenia, gdzie się znajdzie. Ważne by poznał tam miłych ludzi, bo tej pory nie spotkał nikogo takiego. No może z wyjątkiem ciotki Andromedy.
- Pamiętam kiedy to ja dostałam list z Hogwartu, byłam niezmiernie szczęśliwa. – Syriusz już wiedział, skąd wziął się ten euforyczny krzyk kilka miniut temu. Jego matka właśnie przypomniała sobie czasy, kiedy była w Hogwarcie. Wieki temu. – Oczywiście byłam w Slytherinie – powiedziała, patrząc przenikliwie na syna.  – I mam nadzieję, że ty też będziesz.
- Nie wiem – odpowiedział wymijająco, ciągle gapiąc się w sufit.
- Przejrzyj sobie tą kopertę. Myślę, że za niedługo będziemy mogli udać się na pokątną. – Kobieta skierowała się do wyjścia. Warto wspomnieć, że miała bardzo giętki i energiczny krok jak na swoją korpulentną posturę.
                Chłopak przez chwilę jeszcze gapił się w sufit, po czym chwycił kopertę. Ze znudzeniem przeczytał zawartość, a potem rzucił w kąt.
                Nie, żeby nie chciał pójść do Hogwartu, po prostu było mu wszystko jedno. Czuł, że ten dom, niczym olbrzymi dementor wysysa całą radość i chęć do życia.
                ***
                Jasnowłosy chłopak wyglądał przez okno. Osiedlowa droga, którą widział przed sobą, roiła się od dzieci radośnie bawiących się. Dlaczego nie mogę być taki jak oni, powiedział przygryzając delikatnie wargi. Miał dopiero jedenaście, a wyraz jego twarzy wskazywał na więcej. Chłopiec nazywał się Remus Lupin i kiedy był małym dzieckiem został pogryziony przez wilkołaka. To wydarzenie odbiło piętno na jego późniejszym życiu. Czuł się osamotniony i odrzucony przez lokalną społeczność czarodziejów.
                Nic więc dziwnego, że kiedy dostał list z Hogwartu to zamiast się cieszyć, pogrążył się w smutku. Widział doskonale zmartwienie na twarzy rodziców. Wiedzieli oni dobrze, że ich syn nie będzie mógł udać się do szkoły. Żaden z rodziców nie chciałby, żeby jego dziecko uczyło się z wilkołakiem.
                Remus starał się nie pokazywać jak bardzo boli go ten fakt. Chciał być normalny. Chciał być czarodziejem. A tym czasem będzie musiał iść do zwykłej mugolskiej szkoły i zostać księgowym, jak jego matka.
                Westchnął. Chyba będzie musiał pogodzić się ze swoim losem. A tak bardzo pragnął umieć czarować.
                ***
                Peter z pewnością nie był najmądrzejszym, najśmieszniejszym ani żadnym naj. Miejsca w sercach jego rodziców już dawno zajęło jego rodzeństwo. Pheobe była najstarsza i zarazem najmądrzejsza, Patrick była najbardziej pracowity i pomocny, w dodatku będąc pierwszy synem, a najmłodsza Pam była najzabawniejsza. Nigdzie nie było miejsca dla Petera. Chłopak przyzwyczaił się do tego i starał się nie zwracać na siebie uwagi.
                Kiedy dostał list z Hogwartu, matka nie płakała, ojciec nie był dumny. Przecież podobne paczki dostali już Pheobe i Patrick. Nic specjalnego się nie stało. Dla Petera był to jednak jeden z najszczęśliwszych dni w życiu. Zawsze z wypiekami na twarzy słuchał opowieści rodzeństwa o tym, jak cudownie jest mieszkać w Hogwarcie, a teraz wreszcie on też będzie częścią tej szkoły.
- Jak się czujesz, Pete? – spytała Pheobe, kiedy oboje siedzieli u niego w pokoju. Siostra była jedyną osobą, która poświęcała swoją uwagę drugiemu z braci. Była naprawdę kochana.
- Dziwnie.  Z jednej strony chcę tam jechać, z drugiej nie – mruknął cicho chłopak.
- Nie przejmuj się, na pewno dasz sobie radę, a jeśli nie, to wiesz gdzie masz iść – powiedziała dziewczyna dziarsko i poklepała chłopaka po ramieniu. – Jeśli chcesz to możesz poczytać moje książki o Quidditchu. Albo mogę ci dać te, których ty będziesz używał w przyszłym roku. Mam nadzieję, że Patrick ich nie zniszczył.
                No właśnie. Peter znowu dostanie coś po rodzeństwu. No chyba, że coś będzie naprawdę zniszczone. Wtedy rodzice dopiero kupią nowe. Nie lubili wyrzucać pieniędzy w błoto, a tym przysłowiowym błotem był właśnie Peter.

- Jej, jesteś super Pheobe. Kocham cię. – Chłopczyk przytulił się mocno do dziewczyny, wdychając zapach jej włosów. Zapach bezpieczeństwa.

5 komentarzy:

  1. dobrze jest! jestem ciekawa jak to sie stanie, że Lupin jednak trafi do Hogwartu... a może w Twojej opowieści wcale tak nie będzie? no nic, pozostaje czekać. na pewno tu wrócę, podoba mi sie Twój styl pisania. a wstęp! jejku aż mnie zamurowało!!
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!!
    ~Puchonka 123
    *Zapraszam na mojego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok. jest ciekawy początek, nie jest sztampowy, no i opisałaś co dzieje się w domu Petera, który w innych tego typu opowiadaniach jest pomijany (choć Glizdka nie lubię). Czekam na jakiegoś cedeka z Huncwotów :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznaję, kocham to miejsce :D piękny wstęp, super zobrazowałaś te wszystkie emocje towarzyszące uczniom, ich początki w Hogwarcie, próby przystosowania się, aż w końcu wkraczanie w dorosłe życie... Z jednej strony byłbym najszczęśliwszą osobą na ziemi, mogąc uczyć się w Hogwarcie, ale z drugiej może to jednak lepiej, że to tylko fikcja? Bo jakbym kończyła już siódmy rok i musiała się wynosić, to chyba własna rozpacz by mnie zabiła xD
    Podoba mi się pomysł prologu i to jak zróżnicowane są emocje chłopców i ich rodziców. Państwo Potter są naprawdę cudowni i nawet przez chwilę pani Black wzbudziła we mnie entuzjazm tą swoją ekscytacją, no ale zaraz to minęło, bo przecież znamy bliżej jej postać. U Remusa jakoś tak smutnie, niby wiem, że w końcu pójdzie do Hogwartu, ale to musi być takie przygnębiające uczucie - nie móc spełnić marzenia, które ma się na wyciągnięcie ręki. Za to we fragmencie Petera odczuwam jakąś taką, nadzieję. Że jak pójdzie do Hogwartu będzie miał szansę zaistnieć, wykazać się i w ogóle.
    A teraz z innej beczki:
    - 'Uczyła go ona pisania, czytania, generalnie rzecz mówiąc, wszystkich podstaw, które będą mu potrzebne w przyszłości w Hogwarcie.' - generalnie rzecz biorąc
    - 'Pośpiesznie wyjął zawartość i wciąć stojąc na środku kuchni, zaczął czytać list.' - wciąż
    - 'wykrzyknął malec głośno i o mało co się nie rozpłakał.' - poważnie? To w końcu jedenastolatek, wątpię żeby zasługiwał jeszcze na miano malca, a z płakania przez przekomarzanie też już powinien wyrosnąć. Zwłaszcza, że pod koniec fragmentu mówi, że czekał na to całe swoje dzieciństwo.
    - 'Nie zdziwił się też, kiedy kobieta bez pukania, co nie było w jej zwyczaju, ponieważ raczej była osobą chłodną, zdystansowaną i oficjalną w swoich kontaktach z innymi, nawet z własnymi dziećmi.' - nie dokończyłaś, co bez pukania?
    - 'Myślę, że za niedługo będziemy mogli udać się na pokątną.' - Pokątna to nazwa ulicy, z wielkiej litery
    - 'Osiedlowa droga, którą widział przed sobą, roiła się od dzieci radośnie bawiących się.' - jakoś tak nie brzmi. Może coś w stylu '.... roiła się od dzieci, bawiących się radośnie'? Albo '... roiła się od radośnie bawiących się dzieci'

    Czekam na kontynuację i mam nadzieję, że moje uwagi cię nie zniechęciły ;)
    Przy okazji zapraszam do siebie:
    alyssa-adams.blogspot.com (HP)
    anayanna-story.blogspot.com (Naruto)

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Otrzymujesz ode mnie nominację do Liebster Awards. Szczegóły na moim blogu.
    http://nowa-w-hogwarcie.blogspot.com/
    :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy