PS: Z góry przepraszam za błędy, pisane na kalkulatorze :P
Jesienny deszcz rytmicznie bębnił
w wąskie okna majestatycznej rezydencji, położonej z dala od zgiełku mugolskich
miast i wszelakiego życia. Draco Malfoy leniwie leżąc na łóżku wsłuchiwał się w
uderzanie kropel o szyby. Była piąta rano, a on nie spał. Powód zarwanej nocy,
był delikatnie mówiąc bezsensowny, otóż, młody Malfoy miał dzisiaj pójść po raz
pierwszy do pracy. Ogarniał go stres, co było dziwne, patrząc na jego
charakter. Panicz Draco przecież miał wszystko gdzieś, więc czym się tutaj
martwić? Przecież i tak pracę załatwił mu ojciec, który pomimo zszarganej
opinii wciąż miał pieniądze.
Gwałtownie
zerwał się z łóżka, spojrzał na zegarek, który wskazywał piątą dziesięć i
szybkim krokiem skierował się do łazienki. No, cóż, jak mówiła Narcyza,
najlepsza na stres była relaksująca kąpiel. Draco odkręcił kurki z wodą przy
wielkiej wannie, i rozbierając się przyglądał się strumieniom lecącym do
zbiornika. Tak samo leci czas, pomyślał. Nagle stało się jasne, dlaczego Draco
był taki smutny. To wszystko przez czas, który tak niemiłosiernie szybko płynie,
pomyślał i zamykając oczy przypomniał sobie, że przecież tak niedawno był
głupim pierwszoroczniakiem w Hogwarcie, który nic nie wiedział o życiu i…
podziwiał swojego ojca. Właściwie rzecz biorąc, dalej w środku był tym
dzieciakiem, tylko że tym razem denerwuje się nie tym, do jakiego domu zostanie
przydzielony, tylko czy odnajdzie się w pracy.
***
Dwie
godziny później, po jakże relaksującej kąpieli i krótkiej drzemce, Draco zjawił
się w jadalni swojej rezydencji. Rodzice, wciąż spali, dlatego też młody
arystokrata został skazany na samotny posiłek. To jednak było mu na rękę,
ponieważ wolał być sam niż spędzić czas z nimi, osobami, które go wychowały, które szanował i jednocześnie nimi gardził.
Wyciągnął się na krześle czekając aż służba poda jakieś śniadanie, na które o
dziwo miał ogromną ochotę. Rozejrzał się po jadalni. Masywny, drewniany stół
stał majestatycznie na środku pomieszczenia, a wokół niego dwanaście krzeseł
wyłożonych jedwabiem, które nigdy w życiu Dracona nie były wszystkie naraz
zajęte. Panicz czasami czuł się samotnie w wielkiej rezydencji, ale z czasem
przywykł do tego, przede wszystkim do ciszy jaka panowała w tych murach, czasem
tylko przerywana zażartymi dyskusjami ojca z innymi poplecznikami Voldemorta,
nigdy jednak nie była ona zakłócania szczerym śmiechem.
Podano
do stołu. Draco leniwie sięgnął po jajecznicę i łapczywie jedząc pomyślał
sobie, że nigdy w całym swoim życiu nie zjadł śniadania zrobionego przez własną
matkę. Nagle przez głowę przebiegła mu myśl o swoich własnych dzieciach. Jak
będzie wyglądało ich życie? Czy tak samo jak jego? Oby nie, pomyślał cicho,
jednak szybko skarcił siebie za takie myśli. Malfoy nie może być miękki, musi
być władczy i potężny, a na wychowanie takiego człowieka składa się wiele
czynników, między innymi twarde wychowanie.
***
Szybko wbiegł do windy i zamknął
piekące go oczy starając się nie widzieć tego, jak ludzie na niego patrzą. Tak,
to ja Draco Malfoy, nie musicie tak szeptać za plecami. Tak, byłem
śmierciożercą i co z tego, powiedział do siebie w myślach po czym otworzył oczy, dumnie patrząc na twarze czarodziejów w
windzie. Miał cichą nadzieję, że nie zobaczy dzisiaj Pottera i jego przyjaciół,
wciąż bowiem czuł się upokorzony tym, co wydarzyło się w ostatnim roku szkoły.
Po raz pierwszy czuł, że w jakiś sposób przegrał z Potterem.
– Siódme piętro, Departament Magicznych Gier i Sportów, z
Siedzibą Główną Brytyjskiej i irlandzkiej Ligi Quidditcha, Zarządem Klubu
Gargulkowego i Urzędem Patentów Absurdalnych — odezwał się damski głos tak
dobrze znany Draconowi z czasów kiedy jako nieświadome dziecko przybywał z
ojcem do Ministerstwa załatwiać „sprawy”.
Draco
wyszedł szybkim krokiem z windy udając do swojego biura, które zresztą
odwiedził już w zeszłym tygodniu z ojcem. Jego szef, Hilarius Tait, prezes
brytyjskiej ligi Quidditcha, był wysokim, szczupłym mężczyzną w wieku mniej
więcej czterdziestu lat. Nie spodobał się on Draconowi od samego początku,
przede wszystkim dlatego, że był zbyt otwarty i beztroski. Zachowywał się na
pierwszy rzut oka jak duży dzieciak. Młodemu Malfoyowi aż ciarki przechodziły
po plecach na myśl o tym jak kretyńsko wyglądał Hilarius, kiedy ze śmiechu trzymał
się za brzuch, rzucając do chwilkę jakąś anegdotką.
Draco wzdrygnął się i pchnął duże
drzwi, nad którymi widniał napis „Siedziba Główna Brytyjskiej Ligii Quidditcha”.
Po prawej stało duże biurko, za którym siedziała czarownica ubrana w czerwoną
sukienkę z głębokim dekoltem i wpatrywała się w jakieś kartki. Po lewej stronie
Draco zobaczył ciemnozieloną sofę i drewniany, masywny stolik na kawę, po
którym walały się jakieś sportowe czasopisma i jeden egzemplarz książki
„Quidditch przez wieki”. Na wprost ciągnął się korytarz z drzwiami po obu
stronach.
– W jakiej sprawie pan przybył? — spytała podejrzliwie
kobieta w czerwieni marszcząc brwi.
– Zostałem przyjęty do pracy… W zeszłym tygodniu rozmawiałem
z panem Taitem— Draco spojrzał wyzywająco na czarownicę za biurkiem.
– Ach, pan Malfoy.
–Tak.
–Ostatnie drzwi po prawo, ktoś powinien do pana przyjść i
powiedzieć co i jak— powiedziała kobieta, uśmiechając się miło, pozbywszy się
uprzednio podejrzliwości ze swojej twarzy.
Ruszamy Draco, odezwał się sam do
siebie w myślach i otworzył ostatnie drzwi po prawej stronie. Jego oczom ukazał
się średniej wielkości pokój, pomalowany na jasno-pomarańczowy. Draco skrzywił
się z niesmakiem. Nie podobało mu się tutaj. Usiadł na fotelu przy szklanym biurku i zaczął
stukać palcami w powierzchnię. Ktoś tutaj powinien przyjść, pomyślał i w tej
właśnie chwili drzwi otworzyły się.
– Witaj, Malfoy! – Do pokoju weszła dziarsko wysoka kobieta
w wieku mniej więcej pięćdziesięciu lat. —Jestem Ashley Key i przyszłam
wyjaśnić jak tutaj się pracuje.
– Dzień dobry. E, dobrze– powiedział Draco i uśmiechnął się
sztucznie. Czy wszyscy muszą być tutaj tak cholernie energiczni i dziarscy, pomyślał
z irytacją. No ale cóż jeśli chcesz tu zagrzać miejsce będziesz musiał się do
tego przyzwyczaić.
Rzecznik prasowy Brytyjskiej Ligi
Quidditcha, to brzmi dumnie, Draco.
***
W
rodzinie Malfoyów, jak pewnie w większości arystokratycznych rodzin, normalnym
było to, że rodzice chcieli zapewnić swoim pociechom jak najlepszy start. Nie
tyczyło się to tylko spraw dotyczących wykształcenia i pracy, ale również
bardziej intymnych rzeczy, takich jak związki.
Narcyza
zamknęła się w łazience, próbując nadać swojej trupio bladej twarzy bardziej
świeży wygląd. Podśpiewywała radośnie, wiedząc że wybrała dla swojego syna
najlepszą możliwą partię. Dziewczyna była według niej piękna. Już wyobrażała ją
sobie w sukni ślubnej, składającą przysięgę Draconowi. Jednakże nie ma co za
bardzo wybiegać w przyszłość, najpierw muszą ze sobą spędzić dużo czasu, poznać
się.
Rozległo
się pukanie do drzwi.
- Narcyzo – odezwał się chłodny głos z drugiej strony. – Czy
mówiłaś Draconowi, żeby dziś wrócił wcześniej?
- Oczywiście, mój drogi mężu – powiedziała śpiewnym głosem,
otwierając drzwi i rzucając się Lucjuszowi na szyję. Ten delikatnie ją odepchnął.
– Lucjuszu, jestem taka szczęśliwa.
***
Dracon
nie kwapił się zbytnio do szybkiego pójścia do domu, no ale mus to mus.
Poprosił jednak pana Taita o jak najwięcej pracy na dzisiejszy dzień. Wiedział,
co się święci. Rodzice często zapraszali inne czarodziejskie rodziny na
wieczorną kolację. Schemat był prosty, obiad przy stole, potem ognista whisky,
ploteczki towarzyskie i przechwałki. Kto ma lepsze dziecko, lepszą
rezydencję, więcej pieniędzy. Nuuuda.
Teleportował
się przed drzwi wejściowe rezydencji, głośno przełknął ślinę i wszedł do
środka. Usłyszał ledwo słyszalny dźwięk pianina w bawialni, znajdującej się na
drugim końcu rezydencji. Narcyza grała na pianinie, a muszę wam powiedzieć była
w tym mistrzem, jednak rzadko to robiła. Dziś melodia była radosna, tak że
Draco aż poczuł łaskotanie szczęścia. Kiedy był małym dzieckiem, uwielbiał
słuchać matki. Stanął za drzwiami, przyglądając się Narcyzie z lekką nostalgią.
Zawsze był synusiem mamusi. Kochał ją, jednak nigdy nie mógł wybaczyć jej
zbytniej pasywności wobec Lucjusza.
- O jesteś już, synu. – Narcyza oderwała się od grania, po
czym spojrzała badawczo na młodzieńca.
- Tak, miałem masę roboty – powiedział, po czym skinął głową
w stronę pianina. – Graj dalej.
- Później. Przygotowałam coś na wieczór. Dzisiaj jest wielki
dzień. – Podeszła w stronę syna, patrząc na niego z matczyną miłością.
- Ta, wiesz, że nie lubię tych kolacji koła wzajemnej
adoracji – mruknął bez entuzjazmu.
- Dzisiaj będzie inaczej. Idź się wykąpać i załóż
najładniejszą szatę wyjściową.
- Kto dzisiaj przyjdzie?
- Nie mogę ci powiedzieć! To niespodzianka – odrzekła Narcyza,
wychodząc w pokoju.
***
Dracon
usiadł na łóżku i westchnął głośno. Wiedział doskonale, co się święci. Prędzej
czy później to musiało nadejść. Odczuwał frustrację. Nie, żeby wierzył w
prawdziwą miłość, ale jednak… sprawy małżeństwa są ważne i chciałby podejmować
je sam. No, ale cóż zrobić. Zastanawiał się tylko kim będzie jego przyszła
żona. Znał większość córek przyjaciół rodziny. Były przeróżne, część z nich
była nieziemskimi pięknościami, większość jednak urodą nie grzeszyła.
Tak jak
Pansy, podpowiedział mu cichy głosik w głowie. Draco nie mógł powstrzymać
uśmiechu, kiedy przypomniał sobie dziewczynę-mopsa, która w ostatniej klasie
sama wskoczyła mu do łóżka. Jak to się mówi, pierwsze koty za płoty. To było w
łazience prefektów podczas przerwy świątecznej, opili się wcześniej ognistą i zrobili
to na podłodze, na jego ręczniku. Potem w wannie, a na końcu w jej sypialni,
zamknięci na klucz. Modlili się tylko, żeby nikt nie wszedł, ale na szczęście
wszyscy świętowali nowy rok w pokoju wspólnym.
Dalej
jakoś samo poszło. Urywali się z zajęć, żeby to zrobić, kiedy nikogo nie było w
dormitoriach, do czasu kiedy nie odkryli pokoju życzeń. Stare dobre czasy.
Potem jednak wszystko się zepsuło. Pansy chciała czegoś więcej, a on już
niekoniecznie. Rozstali się jednak jako dobrzy przyjaciele. Czasem dostaje od
niej list, a musicie wiedzieć, że Pansy nie nazywa się już Parkinson, tylko
Viere i jest żoną francuskiego dyplomaty. Pojechała na wakacje i zakochała się
bez pamięci.
Rozległ
się dzwonek do drzwi i młody Malfoy zbiegł po schodach. Słyszał dochodzące z
holu głosy, w stylu „Witaj Nacyzo, pięknie wyglądasz”, „ dziękuję, ty też
Marianne” i takie tam. Stanął w korytarzu i przybierając swoją najdostojniejszą
pozę, czekał.
- Draco, przywitaj się z gośćmi – powiedziała Narcyza,
wyłaniając się zza rogu. Draco otworzył szeroko oczy. Przed nim stała
dziewczyna, której zupełnie się tutaj nie spodziewał.
świetny rozdział masz ogromny talent, moim zdaniem. to jak opisujesz wszystkie wydarzenia, sprawia, że nie można się oderwać od czytania. dlatego razem z Tobą krzyczę "weno wróć!" :)
OdpowiedzUsuńco do konkretnych wydarzeń w rozdziale. szczerze nie spodziewałabym się, że Malfoy będzie miał posadę związaną z quidditchem. tam faktycznie wszyscy powinni być tacy energiczni, a on niekoniecznie mi na takiego wyglądał xd ale rzecznik prasowy.. tak to jest to! oczywiście prawie umieram z ciekawości kim jest ta dziewczyna. i wspomnienia Dracona dotyczące Pansy... jejku, no nieźle!
weno wróć! :D
Puchonka
http://lizwarters-w-hogwarcie.blogspot.com/
Dziękuję bardzo. Zatem pokrzyczmy sobie razem "weno wróć!". Ale już czuje, że nieśmiało się skrada. Pomysły są, ale czasu nie ma.
UsuńJeśli chodzi o posadę Dracona to nie jest ona przypadkowa, w późniejszym okresie dużo zmieni w jego życiu.
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam!
Hej :D rozdział taki spokojny, nie ma jakiejś zatrważającej akcji, ale mimo to czyta się go płynnie i bardzo przyjemnie. Lubię Draco i chętnie zapoznaję się z jego życiem codziennym, zwłaszcza, że wkracza w taki nowy etap i jego reakcje są ciekawe ;D podoba mi się sposób, w jaki zachowuje swoją dumę i chłód, nawet jeśli wewnątrz czuję się niepewnie.
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie za to obecnością Lucjusza. W większości post-wojennych dzieł, jest albo w Azkabanie, albo nie żyje, a u ciebie jak widać ma się świetnie, choć coś tam wspomniałaś, że ludzie krzywo patrzą na Draco. Jestem ciekawa, jak udało się Lucjuszowi uniknąć kary.
Rozczuliła mnie wzmianka o Narcyzie grającej na pianinie i rozbawiła, ta o Pansy i ich życiu erotycznym :D za to końcówka intrygująca. Jako wierna fanka Dramione, mój instynkt krzyczy 'Hermiona', ale nie pogniewałabym się, jeśli by się okazało, że to nie ona ;)
Co do błędów:
'Właściwie rzecz biorąc, dalej w środku był tym dzieciakiem' - nie jestem pewna, czy istnieje w ogóle takie określenie, jak 'właściwie rzecz biorąc' raczej 'ogólnie rzecz biorąc'
'a na wychowanie takiego człowieka składa się wiele czynników, między innymi twarde wychowanie.' - powtórzenie
'odrzekła Narcyza, wychodząc w pokoju' - w zamiast z
Pozdrawiam, buziaki ;3
Dziękuję bardzo za komentarz :)
UsuńJeśli chodzi o Lucjusza, to owszem posiedział sobie rok w Azkabanie, ale kiedy nagonka na śmierciożerców zmalała, wyszedł. W końcu czego nie robią pieniądze? :)
Hermiona? Nieee :) Niestety muszę cię rozczarować, w tej historii nie ma miejsca na Hermionę, aczkolwiek dzisiaj pomyślałam o tym, że może napiszę jakieś opowiadanie o niej, kto wie... Wracając jednak do Draco to moja opowieść w pewnej części będzie zgodna z kanonem.
Dziękuję bardzo za wypisanie błędów - tak jak mówiłam pisałam posta na kalkulatorze. A tak serio, takie komentarze jak Twój bardzo dużo mi dają i jestem Ci naprawdę wdzięczna!
Pozdrawiam.