poniedziałek, 25 sierpnia 2014

002D Pani Malfoy część 1

Cześć! Przepraszam, że wstawiam ten rozdział w częściach, ale utknęłam w pewnym momencie i krzyczę "Weno wróć!". Dziękuję bardzo za komentarze, pod poprzednimi postami, jednakże mam do was pewien apel. Jeżeli macie zamiar pisać komentarze w stylu "Fajny blog, zapraszam do mnie" to darujcie sobie. W zakładce linki jest Spamownia, tam możecie coś takiego pisać. Bardziej rozbudowane komentarze to jest to, co lubię. Przepraszam również bardzo za to, że do tej pory nie odwiedziłam waszych blogów, jednak pracuję na dwa etaty, przygotowuję się do studiów i dodatkowej matury w przyszłym roku, także ciężko mi nieraz znaleźć chwilkę czasu. Jak będę mieć dzień wolny to na pewno was poczytam! :) A teraz, bawcie się dobrze! 
PS: Z góry przepraszam za błędy, pisane na kalkulatorze :P

Jesienny deszcz rytmicznie bębnił w wąskie okna majestatycznej rezydencji, położonej z dala od zgiełku mugolskich miast i wszelakiego życia. Draco Malfoy leniwie leżąc na łóżku wsłuchiwał się w uderzanie kropel o szyby. Była piąta rano, a on nie spał. Powód zarwanej nocy, był delikatnie mówiąc bezsensowny, otóż, młody Malfoy miał dzisiaj pójść po raz pierwszy do pracy. Ogarniał go stres, co było dziwne, patrząc na jego charakter. Panicz Draco przecież miał wszystko gdzieś, więc czym się tutaj martwić? Przecież i tak pracę załatwił mu ojciec, który pomimo zszarganej opinii wciąż miał pieniądze.
                Gwałtownie zerwał się z łóżka, spojrzał na zegarek, który wskazywał piątą dziesięć i szybkim krokiem skierował się do łazienki. No, cóż, jak mówiła Narcyza, najlepsza na stres była relaksująca kąpiel. Draco odkręcił kurki z wodą przy wielkiej wannie, i rozbierając się przyglądał się strumieniom lecącym do zbiornika. Tak samo leci czas, pomyślał. Nagle stało się jasne, dlaczego Draco był taki smutny. To wszystko przez czas, który tak niemiłosiernie szybko płynie, pomyślał i zamykając oczy przypomniał sobie, że przecież tak niedawno był głupim pierwszoroczniakiem w Hogwarcie, który nic nie wiedział o życiu i… podziwiał swojego ojca. Właściwie rzecz biorąc, dalej w środku był tym dzieciakiem, tylko że tym razem denerwuje się nie tym, do jakiego domu zostanie przydzielony, tylko czy odnajdzie się w pracy.
                ***
                Dwie godziny później, po jakże relaksującej kąpieli i krótkiej drzemce, Draco zjawił się w jadalni swojej rezydencji. Rodzice, wciąż spali, dlatego też młody arystokrata został skazany na samotny posiłek. To jednak było mu na rękę, ponieważ wolał być sam niż spędzić czas z nimi, osobami, które go wychowały,  które szanował i jednocześnie nimi gardził. Wyciągnął się na krześle czekając aż służba poda jakieś śniadanie, na które o dziwo miał ogromną ochotę. Rozejrzał się po jadalni. Masywny, drewniany stół stał majestatycznie na środku pomieszczenia, a wokół niego dwanaście krzeseł wyłożonych jedwabiem, które nigdy w życiu Dracona nie były wszystkie naraz zajęte. Panicz czasami czuł się samotnie w wielkiej rezydencji, ale z czasem przywykł do tego, przede wszystkim do ciszy jaka panowała w tych murach, czasem tylko przerywana zażartymi dyskusjami ojca z innymi poplecznikami Voldemorta, nigdy jednak nie była ona zakłócania szczerym śmiechem.
                Podano do stołu. Draco leniwie sięgnął po jajecznicę i łapczywie jedząc pomyślał sobie, że nigdy w całym swoim życiu nie zjadł śniadania zrobionego przez własną matkę. Nagle przez głowę przebiegła mu myśl o swoich własnych dzieciach. Jak będzie wyglądało ich życie? Czy tak samo jak jego? Oby nie, pomyślał cicho, jednak szybko skarcił siebie za takie myśli. Malfoy nie może być miękki, musi być władczy i potężny, a na wychowanie takiego człowieka składa się wiele czynników, między innymi twarde wychowanie.
                ***
Szybko wbiegł do windy i zamknął piekące go oczy starając się nie widzieć tego, jak ludzie na niego patrzą. Tak, to ja Draco Malfoy, nie musicie tak szeptać za plecami. Tak, byłem śmierciożercą i co z tego, powiedział do siebie w myślach po czym otworzył  oczy, dumnie patrząc na twarze czarodziejów w windzie. Miał cichą nadzieję, że nie zobaczy dzisiaj Pottera i jego przyjaciół, wciąż bowiem czuł się upokorzony tym, co wydarzyło się w ostatnim roku szkoły. Po raz pierwszy czuł, że w jakiś sposób przegrał z Potterem.
– Siódme piętro, Departament Magicznych Gier i Sportów, z Siedzibą Główną Brytyjskiej i irlandzkiej Ligi Quidditcha, Zarządem Klubu Gargulkowego i Urzędem Patentów Absurdalnych — odezwał się damski głos tak dobrze znany Draconowi z czasów kiedy jako nieświadome dziecko przybywał z ojcem do Ministerstwa załatwiać „sprawy”.
                Draco wyszedł szybkim krokiem z windy udając do swojego biura, które zresztą odwiedził już w zeszłym tygodniu z ojcem. Jego szef, Hilarius Tait, prezes brytyjskiej ligi Quidditcha, był wysokim, szczupłym mężczyzną w wieku mniej więcej czterdziestu lat. Nie spodobał się on Draconowi od samego początku, przede wszystkim dlatego, że był zbyt otwarty i beztroski. Zachowywał się na pierwszy rzut oka jak duży dzieciak. Młodemu Malfoyowi aż ciarki przechodziły po plecach na myśl o tym jak kretyńsko wyglądał Hilarius, kiedy ze śmiechu trzymał się za brzuch, rzucając do chwilkę jakąś anegdotką.
Draco wzdrygnął się i pchnął duże drzwi, nad którymi widniał napis „Siedziba Główna Brytyjskiej Ligii Quidditcha”. Po prawej stało duże biurko, za którym siedziała czarownica ubrana w czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem i wpatrywała się w jakieś kartki. Po lewej stronie Draco zobaczył ciemnozieloną sofę i drewniany, masywny stolik na kawę, po którym walały się jakieś sportowe czasopisma i jeden egzemplarz książki „Quidditch przez wieki”. Na wprost ciągnął się korytarz z drzwiami po obu stronach.
– W jakiej sprawie pan przybył? — spytała podejrzliwie kobieta w czerwieni marszcząc brwi.
– Zostałem przyjęty do pracy… W zeszłym tygodniu rozmawiałem z panem Taitem— Draco spojrzał wyzywająco na czarownicę za biurkiem.
– Ach, pan Malfoy.
–Tak.
–Ostatnie drzwi po prawo, ktoś powinien do pana przyjść i powiedzieć co i jak— powiedziała kobieta, uśmiechając się miło, pozbywszy się uprzednio podejrzliwości ze swojej twarzy.
Ruszamy Draco, odezwał się sam do siebie w myślach i otworzył ostatnie drzwi po prawej stronie. Jego oczom ukazał się średniej wielkości pokój, pomalowany na jasno-pomarańczowy. Draco skrzywił się z niesmakiem. Nie podobało mu się tutaj.  Usiadł na fotelu przy szklanym biurku i zaczął stukać palcami w powierzchnię. Ktoś tutaj powinien przyjść, pomyślał i w tej właśnie chwili drzwi otworzyły się.
– Witaj, Malfoy! – Do pokoju weszła dziarsko wysoka kobieta w wieku mniej więcej pięćdziesięciu lat. —Jestem Ashley Key i przyszłam wyjaśnić jak tutaj się pracuje.
– Dzień dobry. E, dobrze– powiedział Draco i uśmiechnął się sztucznie. Czy wszyscy muszą być tutaj tak cholernie energiczni i dziarscy, pomyślał z irytacją. No ale cóż jeśli chcesz tu zagrzać miejsce będziesz musiał się do tego przyzwyczaić.
Rzecznik prasowy Brytyjskiej Ligi Quidditcha, to brzmi dumnie, Draco.
                ***
                W rodzinie Malfoyów, jak pewnie w większości arystokratycznych rodzin, normalnym było to, że rodzice chcieli zapewnić swoim pociechom jak najlepszy start. Nie tyczyło się to tylko spraw dotyczących wykształcenia i pracy, ale również bardziej intymnych rzeczy, takich jak związki.
                Narcyza zamknęła się w łazience, próbując nadać swojej trupio bladej twarzy bardziej świeży wygląd. Podśpiewywała radośnie, wiedząc że wybrała dla swojego syna najlepszą możliwą partię. Dziewczyna była według niej piękna. Już wyobrażała ją sobie w sukni ślubnej, składającą przysięgę Draconowi. Jednakże nie ma co za bardzo wybiegać w przyszłość, najpierw muszą ze sobą spędzić dużo czasu, poznać się.
                Rozległo się pukanie do drzwi.
- Narcyzo – odezwał się chłodny głos z drugiej strony. – Czy mówiłaś Draconowi, żeby dziś wrócił wcześniej?
- Oczywiście, mój drogi mężu – powiedziała śpiewnym głosem, otwierając drzwi i rzucając się Lucjuszowi na szyję. Ten delikatnie ją odepchnął. – Lucjuszu, jestem taka szczęśliwa.
                ***
                Dracon nie kwapił się zbytnio do szybkiego pójścia do domu, no ale mus to mus. Poprosił jednak pana Taita o jak najwięcej pracy na dzisiejszy dzień. Wiedział, co się święci. Rodzice często zapraszali inne czarodziejskie rodziny na wieczorną kolację. Schemat był prosty, obiad przy stole, potem ognista whisky, ploteczki towarzyskie i przechwałki. Kto ma lepsze dziecko, lepszą rezydencję, więcej pieniędzy. Nuuuda.
                Teleportował się przed drzwi wejściowe rezydencji, głośno przełknął ślinę i wszedł do środka. Usłyszał ledwo słyszalny dźwięk pianina w bawialni, znajdującej się na drugim końcu rezydencji. Narcyza grała na pianinie, a muszę wam powiedzieć była w tym mistrzem, jednak rzadko to robiła. Dziś melodia była radosna, tak że Draco aż poczuł łaskotanie szczęścia. Kiedy był małym dzieckiem, uwielbiał słuchać matki. Stanął za drzwiami, przyglądając się Narcyzie z lekką nostalgią. Zawsze był synusiem mamusi. Kochał ją, jednak nigdy nie mógł wybaczyć jej zbytniej pasywności wobec Lucjusza.
- O jesteś już, synu. – Narcyza oderwała się od grania, po czym spojrzała badawczo na młodzieńca.
- Tak, miałem masę roboty – powiedział, po czym skinął głową w stronę pianina. – Graj dalej.
- Później. Przygotowałam coś na wieczór. Dzisiaj jest wielki dzień. – Podeszła w stronę syna, patrząc na niego z matczyną miłością.
- Ta, wiesz, że nie lubię tych kolacji koła wzajemnej adoracji – mruknął bez entuzjazmu.
- Dzisiaj będzie inaczej. Idź się wykąpać i załóż najładniejszą szatę wyjściową.
- Kto dzisiaj przyjdzie?
- Nie mogę ci powiedzieć! To niespodzianka – odrzekła Narcyza, wychodząc w pokoju.
                ***
                Dracon usiadł na łóżku i westchnął głośno. Wiedział doskonale, co się święci. Prędzej czy później to musiało nadejść. Odczuwał frustrację. Nie, żeby wierzył w prawdziwą miłość, ale jednak… sprawy małżeństwa są ważne i chciałby podejmować je sam. No, ale cóż zrobić. Zastanawiał się tylko kim będzie jego przyszła żona. Znał większość córek przyjaciół rodziny. Były przeróżne, część z nich była nieziemskimi pięknościami, większość jednak urodą nie grzeszyła.
                Tak jak Pansy, podpowiedział mu cichy głosik w głowie. Draco nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy przypomniał sobie dziewczynę-mopsa, która w ostatniej klasie sama wskoczyła mu do łóżka. Jak to się mówi, pierwsze koty za płoty. To było w łazience prefektów podczas przerwy świątecznej, opili się wcześniej ognistą i zrobili to na podłodze, na jego ręczniku. Potem w wannie, a na końcu w jej sypialni, zamknięci na klucz. Modlili się tylko, żeby nikt nie wszedł, ale na szczęście wszyscy świętowali nowy rok w pokoju wspólnym.
                Dalej jakoś samo poszło. Urywali się z zajęć, żeby to zrobić, kiedy nikogo nie było w dormitoriach, do czasu kiedy nie odkryli pokoju życzeń. Stare dobre czasy. Potem jednak wszystko się zepsuło. Pansy chciała czegoś więcej, a on już niekoniecznie. Rozstali się jednak jako dobrzy przyjaciele. Czasem dostaje od niej list, a musicie wiedzieć, że Pansy nie nazywa się już Parkinson, tylko Viere i jest żoną francuskiego dyplomaty. Pojechała na wakacje i zakochała się bez pamięci.
                Rozległ się dzwonek do drzwi i młody Malfoy zbiegł po schodach. Słyszał dochodzące z holu głosy, w stylu „Witaj Nacyzo, pięknie wyglądasz”, „ dziękuję, ty też Marianne” i takie tam. Stanął w korytarzu i przybierając swoją najdostojniejszą pozę, czekał.
- Draco, przywitaj się z gośćmi – powiedziała Narcyza, wyłaniając się zza rogu. Draco otworzył szeroko oczy. Przed nim stała dziewczyna, której zupełnie się tutaj nie spodziewał. 

4 komentarze:

  1. świetny rozdział masz ogromny talent, moim zdaniem. to jak opisujesz wszystkie wydarzenia, sprawia, że nie można się oderwać od czytania. dlatego razem z Tobą krzyczę "weno wróć!" :)
    co do konkretnych wydarzeń w rozdziale. szczerze nie spodziewałabym się, że Malfoy będzie miał posadę związaną z quidditchem. tam faktycznie wszyscy powinni być tacy energiczni, a on niekoniecznie mi na takiego wyglądał xd ale rzecznik prasowy.. tak to jest to! oczywiście prawie umieram z ciekawości kim jest ta dziewczyna. i wspomnienia Dracona dotyczące Pansy... jejku, no nieźle!
    weno wróć! :D
    Puchonka
    http://lizwarters-w-hogwarcie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Zatem pokrzyczmy sobie razem "weno wróć!". Ale już czuje, że nieśmiało się skrada. Pomysły są, ale czasu nie ma.
      Jeśli chodzi o posadę Dracona to nie jest ona przypadkowa, w późniejszym okresie dużo zmieni w jego życiu.
      Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej :D rozdział taki spokojny, nie ma jakiejś zatrważającej akcji, ale mimo to czyta się go płynnie i bardzo przyjemnie. Lubię Draco i chętnie zapoznaję się z jego życiem codziennym, zwłaszcza, że wkracza w taki nowy etap i jego reakcje są ciekawe ;D podoba mi się sposób, w jaki zachowuje swoją dumę i chłód, nawet jeśli wewnątrz czuję się niepewnie.
    Zaskoczyłaś mnie za to obecnością Lucjusza. W większości post-wojennych dzieł, jest albo w Azkabanie, albo nie żyje, a u ciebie jak widać ma się świetnie, choć coś tam wspomniałaś, że ludzie krzywo patrzą na Draco. Jestem ciekawa, jak udało się Lucjuszowi uniknąć kary.
    Rozczuliła mnie wzmianka o Narcyzie grającej na pianinie i rozbawiła, ta o Pansy i ich życiu erotycznym :D za to końcówka intrygująca. Jako wierna fanka Dramione, mój instynkt krzyczy 'Hermiona', ale nie pogniewałabym się, jeśli by się okazało, że to nie ona ;)
    Co do błędów:
    'Właściwie rzecz biorąc, dalej w środku był tym dzieciakiem' - nie jestem pewna, czy istnieje w ogóle takie określenie, jak 'właściwie rzecz biorąc' raczej 'ogólnie rzecz biorąc'
    'a na wychowanie takiego człowieka składa się wiele czynników, między innymi twarde wychowanie.' - powtórzenie
    'odrzekła Narcyza, wychodząc w pokoju' - w zamiast z

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz :)
      Jeśli chodzi o Lucjusza, to owszem posiedział sobie rok w Azkabanie, ale kiedy nagonka na śmierciożerców zmalała, wyszedł. W końcu czego nie robią pieniądze? :)
      Hermiona? Nieee :) Niestety muszę cię rozczarować, w tej historii nie ma miejsca na Hermionę, aczkolwiek dzisiaj pomyślałam o tym, że może napiszę jakieś opowiadanie o niej, kto wie... Wracając jednak do Draco to moja opowieść w pewnej części będzie zgodna z kanonem.
      Dziękuję bardzo za wypisanie błędów - tak jak mówiłam pisałam posta na kalkulatorze. A tak serio, takie komentarze jak Twój bardzo dużo mi dają i jestem Ci naprawdę wdzięczna!
      Pozdrawiam.

      Usuń

Obserwatorzy